Narodową dumę Słowenii budują mak, twaróg, orzechy i jabłka. Do listy dodałabym dyniowe zmrożone szaleństwo, polane olejem z jej pestek. Ukołysana aromatem oraz smakiem tych dwóch deserów, odkryłam sekrety Panonii w klimatycznym miejscu w sercu Lublany, gdzie warto trafić.
– Z Placu Kongresowego, idąc w kierunku zamku musicie odwiedzić jedną miejscówkę, gdzie obowiązkowo zamówcie deser Prekmurska Gibanica. Ania, pewnie wiesz o czym mówię – uśmiechnęła się Polona, moja koleżanka. Dobrze wiedziała, że to nie jest moja pierwsza wizyta w Lublanie, dlatego nawet nie podjęłyśmy rozmowy o składnikach. Gibanicą zajadałam się przecież w Serbii. Słonawa specjalność. Ciasto filo przekładane masą z kremowym, białym serem, jajkami i kajmakiem, który wcale nie jest słodki. Po raz kolejny ktoś namawiał mnie do spróbowania tego rarytasu. Tym razem stwierdziłam, że nie wyjadę ze stolicy Słowenii bez podjęcia tej próby. Dobrze znana mi gibanica zapowiadała sukces. – Tylko pamiętajcie nie wszędzie ją dostaniecie. Najlepsza jest w małej, czarującej restauracji Güjžina – dodała. I tak, rzeczywiście było. Urokliwe miejsce w sercu Lublany. W sam raz na kawę w południe. Bez tłumów można delektować się chwilą. Szyld z napisem „The soul of Pannonia” (Dusza Panonii) zabiera nas do starożytnej prowincji rzymskiej położonej między Sawą a Dunajem, a dzisiejszego północnego zakątka Słowenii, sąsiadującego z Chorwacją, zwanego Prekmurje. Stąd też nazwa słynnego deseru. Jeśli deser może być słony. Z przyjaciółką Sylwią, przeglądałyśmy menu, które przyniósł nam bardzo życzliwi kelner. Wakacyjne małe radości.
Królowa zaskoczyła
Wertowałyśmy kartki, które zachęcały do skosztowania najróżniejszych potraw. Już miałam zamówić cujcki, ziemniaczane kluseczki z dyniowym pesto, kiedy zauważyłam królowe. Prekmurska Gibanica zajmuje honorowe miejsce w menu. Małe zaskoczenie, ponieważ widzimy wielowarstwowe ciasto przekładane najróżniejszym farszem i to wcale nie słonym. Na dole zbita warstwa ciasta, na nim pasek na kształt plastra maku, masa twarogowa, potem jabłkowa z orzechami i znów nieco grubsze filo, a następnie powtórka smaków. Na koniec wszystko delikatnie muśnięte cukrem pudrem. Aż chce się zjeść zdjęcie. Moje wyobrażenie serbskiej gibanicy w jednej chwili poszło w niepamięć. To nie koniec niespodzianek. Wzrok przykuły lody i to nie takie zwykłe, bo dyniowe z polewą z oleju z pestek. Każdy kto mnie zna, wie dobrze o tym, że na domowe lody nie trzeba długo mnie namawiać. Obie stwierdziłyśmy, że warto zaszaleć. Gdy tylko złożyłyśmy zamówienie, musiałam udać się do środka restauracji, gdzie podziwiałam wystawione pyszności. Niedaleko nich, za szybą na honorowym miejscu widniały certyfikaty jakości. Jak sam kelner podkreślił, że nie w każdym miejscu można dostać ten deser do kawy. Aby móc oferować ją gościom, należy spełnić wytyczne i przyrządzić według tradycyjnej receptury. Restauracja Güjžina regularnie jest sprawdzana, aby utrzymać jakość. Kawa umilała nam oczekiwanie. Gdy tylko główni bohaterowie pojawili się na stole, miałyśmy ucztę dla oka, a po chwili symfonię smaków. Początkowo obawiałam się, że Prekmurska Gibanica może być za słodka, ale z każdym kęsem rozwiałam swoje wątpliwości. Idealnie kremowa konsystencja masy twarogowej zespalała się z dobrze namoczonym makiem. Mogłyśmy wyczuć rozpływającą się w ustach słodycz jabłek z nutą wanilii, przełamaną orzechami i delikatnym orzeźwieniem cytryny, tak bynajmniej nam się wydawało. Raj dla podniebienia, który powinien trwać jak najdłużej. Lody, które pojawiły się w odpowiednim momencie spotęgowały rozkosz. Zielony kolor sugerował masę z pestek dyni. Po spróbowaniu wyczułam wanilię i oczywiście pistacje, którymi posypano delikatnie gałki lodów. Obok w metalowym naczynku olej. Kelner poinstruował, że mam potraktować go jako polewę, ale nie chciał zdradzić proporcji składników. Początkowo patrzyłam na to z niedowierzaniem, ale po spróbowaniu wiedziałam, że to idealne zestawienie. Zielono-brązowy olej roślinny o orzechowym aromacie i posmaku ukoronował całość, współgrając z pistacjami. Jego cudowne właściwości odpornościowe i trawienne są dobrze znane, co stanowiło kolejny atut tego deseru. Zalecany, by stosować na zimno, pasuje do lodów. Tak te dwa desery zaskarbiły moje serce. Od tamtego popołudnia Słowenia ma dwie dumy narodowe: Prekmurska Gibanica i lody dyniowe z olejem.
Chapeau bas dla właścicieli! To będzie teraz moje obowiązkowe miejsce na mapie Lublany.
Ciekawostki, czyli The Balkans to go na tropie smaków:
Pierwsza wzmianka o gibanicy w Słowenii ukazała się w 1828 roku. W swoich pismach zwrócił na nią uwagę Jožef Košič, słoweński etnolog, pisarz, kapelan w Prekmurje. Opisał też wersję z serem czy szpinakiem, ale o tym już przy okazji moich słonych opowieści.
Gibanica – może kojarzyć się z naszym gibaniem, ale niech to nikogo nie zmyli. Samo słowo wywodzi się z arabskiego gebna – delikatnego słonego sera, który jest składnikiem farszu. Natomiast gibati np. z języka serbskiego, w tym kontekście oznacza m.in. zawijać, co możemy zauważyć, przyglądając się strukturze ciasta.
A wy, czy macie swoje ulubione desery, które możecie mi polecić?
Napiszcie komentarz!
Dzień Dobry. Najlepsza Gibanica – to na Prekmurju – przy granicy z Węgrami. Gibanica od gibanja czyli „ruszania” – ale to prawda – w Lublanie to najlepsze miejsce na Prekmurską Gibanicę. Pozdrawiam i gratuluję obszernego tekst.
Dzień dobry, bardzo dziękuję za komentarz. Moja pierwsza Prekmurska Gibanica w Lublanie i najlepsza dla mnie, kolejne nie dorównują 😉 Mam nadzieję, że zdradzi mi Pan, gdzie mogę zjeść najlepszą przy granicy z Węgrami, bo to jej region – Prekmurje. Zgadzam się, od „ruszania”, może być też „kołysania”. Ze względu na strukturę serbskiej gibanicy, wybrałam tłumaczenie, nawiązujące do savijati – zwijać i savijati pitu. Pozdrawiam i zapraszam do kolejnych wpisów. Będę też odwiedzać visitslovenia.pl